Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bondaryk potrzebował pretekstu

Treść

Z posłem Zbigniewem Wassermannem (PiS), członkiem sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, byłym ministrem, koordynatorem służb specjalnych, rozmawia Wojciech Wybranowski Po czwartkowej publikacji "Gazety Wyborczej", w której insynuuje się, że przekazał Pan Jarosławowi Kaczyńskiemu listę agentów UOP z lat 90., może się okazać, że ABW wykorzysta tę publikację jako pretekst, by nie przedłużyć Panu certyfikatu dostępu do informacji ściśle tajnych. Naraził się Pan służbom, domagając się wyjaśnień od Bondaryka w sprawie "afery Sumlińskiego". - Warto zwrócić uwagę na takie okoliczności, o których pan wspomina, bo one nie są obojętne. Ja takiego dokumentu, o którym pisze "Gazeta Wyborcza", na oczy nigdy nie widziałem, a tym bardziej nie podpisywałem. Myślę, że jest to sytuacja, która wpisuje się w pewien ciąg wydarzeń, takich jak zmuszanie moich pracowników do obciążania mnie oświadczeniami, jakobym miał działać nieprawidłowo - co byłoby rzeczywiście pretekstem do cofnięcia mi certyfikatu dostępu do ściśle tajnych informacji. A to już prosta droga do wyeliminowania mnie z Komisji ds. Służb Specjalnych, bo zasiadający tam posłowie muszą, podkreślam - muszą mieć certyfikat dostępu do informacji ściśle tajnych. W czwartek rano ukazuje się artykuł. Śledztwo ma zaś to do siebie, że może trwać nawet dwa lata i zakończyć się umorzeniem, ale może być doskonałym pretekstem do działań, o których wspomniałem. Przed komisją wyjaśniamy bardzo ważne sytuacje. One są tak ważne, że osoby mające interesujące nas informacje i wzywane na posiedzenia komisji ryzykują utratą pewnej wiarygodności i na komisjach się nie stawiają. Pewnie dlatego bardzo wygodny byłby taki mechanizm, który usuwałby ze speckomisji kogoś, kto trzydzieści lat był prokuratorem, wie, co to są przesłuchania i jak zadawać pytania, a w dodatku kilka lat zajmował się nadzorem nad służbami specjalnymi. Myślę, że te wnioski są logiczne. Skierował Pan również zawiadomienie do prokuratury, w którym wnosi Pan o śledztwo w sprawie złożenia fałszywie obciążającego m.in. Pana doniesienia, w sytuacji gdy osoba, która takie zawiadomienie złożyła, miała świadomość, że zawiera ono nieprawdziwe informacje. - Nie ulega wątpliwości, że fakt skierowania takiego zawiadomienia musi być rozpoznany na drodze śledztwa prokuratorskiego. To już zaczyna być groźna sytuacja. Większą część życia spędzam na bzdurnych przesłuchaniach w prokuraturze, prokuratorzy mówią: "a co mam zrobić, skoro przełożeni mi każą". I to jest, niestety, także potwierdzenie tezy polowania na członków rządu Jarosława Kaczyńskiego. Fatalnie. Służby specjalne nie do tego są powołane, powinny nam zapewniać bezpieczeństwo, a nie stwarzać zagrożenie. Nie obawia się Pan, że złożone przez Pana doniesienie poleży sobie nietknięte w prokuratorskiej szufladzie? Półtora miesiąca temu Wojciech Sumliński złożył doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Komorowskiego, trzydzieści dni ma prokuratura na wydanie decyzji merytorycznej w tej sprawie - do dziś cisza. - Dotknął pan problemu, którego nie da się krótko omówić. Powiem tylko tak - była przecież głośna sprawa "domu i wanny Wassermanna", sprawa, którą usiłowano mnie zdyskredytować. Prokurator prowadzący śledztwo w Warszawie po to, by uniknąć wygrania przeze mnie zażalenia, wyłączył materiały, w których ten wykonawca przyznał się do popełnienia przestępstwa, przesłał je do Krakowa, ale "zgubił" mnie jako pokrzywdzonego. Ja zniknąłem ze sprawy. Druga sprawa dotyczy Tarnobrzega. Interweniowałem jako poseł w sprawie pięciotysięcznej spółdzielni mieszkaniowej, którą chciał finansowo zniszczyć człowiek rażąco łamiący prawo. Siedem lat minęło, oskarżono już członków zarządu tej spółdzielni, oskarżono funkcjonariuszy z Urzędu Regulacji Energetycznej - bo sprawa dotyczyła dostarczania ciepła - a tego człowieka prokuratura dopuściła jako... pokrzywdzonego do mojego przesłuchania o to, jakobym przekroczył swoje obowiązki poselskie, interweniując w tej sprawie. Ma pan odpowiedź na to, do czego może być zdolna prokuratura. I to musi niepokoić. Rok kierowania przez Krzysztofa Bondaryka Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego to rok kompromitacji: schwytany przemytnik popełnia samobójstwo, wpadka ABW z narkotykami... - Ma pan rację. To są sytuacje, które pokazują absolutny brak profesjonalizmu, sytuacje kompromitujące. Przecież każda z nich: "raport gruziński", sprawa próby przechwycenia przemytu z Ameryki Południowej ogromnej ilości narkotyków, a więc kompromitacja na arenie międzynarodowej, i sytuacja, kiedy zatrzymany przestępca, przemytnik graniczny, na ich oczach i w ich obecności poderżnął sobie gardło - te wszystkie sytuacje świadczą o tym, że nie są to profesjonaliści. W zasadzie nie może obronić się Pan przed usunięciem ze speckomisji. Platforma i PSL mają w niej większość. - Myślę, że nie dojdzie do usunięcia mnie ze speckomisji przez pracujących w niej kolegów, bo to byłaby sytuacja skandaliczna. Raczej pod pretekstem rzekomego naruszenia prawa w postępowaniu z informacjami niejawnymi spróbuje się mnie pozbawić certyfikatu dostępu do informacji ściśle tajnych. I to będzie jednoznaczne z usunięciem mnie z komisji. Jak się przed tym bronić? Tylko w taki sposób, że mogę albo czekać na decyzję prokuratury, albo wnieść własną sprawę do prokuratury. Ale skoro już uwikłano mnie w sprawę prokuratorską, to mogą teraz twierdzić - "poczekajmy na decyzję prokuratury". Sam pan dobrze wie, ile się czeka na taką decyzję, nie mówiąc już o tym, że trzeba być bardzo wrażliwym na to, jaka ta decyzja będzie. O przyznaniu certyfikatu decyduje ABW? - ABW i premier, do którego w ostateczności można się odwołać. Tak, nie ulega wątpliwości, że decyzje podejmie pan Bondaryk. Ostatni okres to czas ogromnej konfrontacji, dlatego że wokół pana Bondaryka dzieją się rzeczy, które nie powinny występować wobec szefa tak potężnej służby. Naszym celem, powodem podjęcia sprawy przez speckomisję, nie jest dokuczenie panu Bondarykowi, ale usunięcie wątpliwości, które mogą rzutować na funkcjonowanie tej służby. Skoro to jest odbierane jako pewnego rodzaju konflikt, jako agresja, jako - z naszej strony agresja - no to może rzeczywiście zamknąć komisję na klucz i wtedy służby będą mogły spokojnie uzupełniać kadry funkcjonariuszami byłej SB, mieć takie wpadki, jak powiedziałem, i zajmować się polowaniem na członków rządu PiS. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-12-20

Autor: wa