Dali się ustawić na końcu
Treść
Z kpt. Dariuszem Aleksandrowiczem, rzecznikiem Biura Ochrony Rządu, rozmawia Wojciech Wybranowski W wywiadzie dla jednej ze stacji telewizyjnych szef BOR gen. Marian Janicki, analizując "incydent gruziński", tłumaczył, że funkcjonariuszy BOR w pewnym momencie "odcięto" od prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To normalna sytuacja, w której szef BOR opowiadając w mediach o błędach, jakie podległa mu służba popełniła, próbuje zrzucać odpowiedzialność za nie, obarczając czy to stronę gruzińską, czy właśnie osobę chronioną? - W żaden sposób nie wywnioskowałem z wypowiedzi szefa Biura Ochrony Rządu, że - jak pan twierdzi - oskarża on prezydenta. Wręcz przeciwnie - wskazuje na zupełnie inne standardy, które zastosowała strona gruzińska, a których nie stosują funkcjonariusze BOR w ochronie VIP-ów czy najważniejszych osób w państwie. Te standardy są zupełnie inne, my byśmy to zadanie ochronne, gdybyśmy je wykonywali, wypełnili zupełnie inaczej. I ta wypowiedź była bardziej pod kątem pracy strony gruzińskiej niż pana prezydenta. Przecież to BOR odpowiada za ochronę prezydenta. Mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której prezydent musiał przejść pewien odcinek zupełnie sam... - Zawsze jest tak, że jeżeli prezydent przebywa za granicą, to za główną ochronę odpowiada kraj goszczący. Wiąże się to z wieloma aspektami, takimi jak te, że funkcjonariusze BOR mogą nie znać dokładnie dróg ewakuacji, mogą nie wiedzieć, gdzie są szpitale, jakie są utrudnienia, mogą nie znać topografii danego państwa czy miasta. Zawsze jest tak, że kraj, który gości prezydenta, przejmuje ciężar ochrony i zapewnia pełne bezpieczeństwo. Oficerowie BOR tak naprawdę za granicą pełnią rolę tylko ochrony osobistej, tego ostatniego kordonu. No właśnie, stąd moje pytanie. Powtórzę, mamy sytuację, w której prezydent był przez pewien czas sam, nie było w pobliżu żadnego funkcjonariusza BOR. Obserwując pracę służb ochraniających głowy innych państw podczas zagranicznych wizyt, widzimy, że nie ma takiej sytuacji, w której choćby na chwilę nie otaczał ich szpaler funkcjonariuszy. - Panie redaktorze, mamy to samo zdanie. Niestety, stało się tak, że samochód, którym jechali funkcjonariusze BOR, zamiast jechać bezpośrednio za swoim prezydentem, został ustawiony przez stronę gruzińską na samym końcu tej kolumny, trzysta metrów od prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mimo że funkcjonariusze BOR protestowali. Niestety, kierowca ze służby ochrony gruzińskiej, który prowadził ów samochód, nie miał żadnych środków łączności z resztą grupy, nie mówił ani w języku rosyjskim, ani angielskim, mówił tylko po gruzińsku. Nie można było wyegzekwować w trakcie przejazdu kolumny zmiany położenia tego samochodu. Mamy więc zastrzeżenia raczej do pracy służb gruzińskich niż do Kancelarii Prezydenta. Oczywiście nie jest komfortową sytuacją dla żadnej służby ochrony, kiedy dowiaduje się o nowym punkcie programu bezpośrednio przed jego odbyciem. Zwłaszcza jeżeli taki punkt ma miejsce na terytorium dość zapalnym lub na terytorium, gdzie toczą się bądź mogą toczyć się działania zbrojne. Powiedział Pan, że za ochronę VIP-a odpowiadają służby danego kraju... - Dokładnie tak. Ale pamiętam, że gen. Mirosław Gawor został zdymisjonowany za niewłaściwą ochronę prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego podczas jego wizyty w Paryżu w maju 1997 roku. I nikt wówczas nie zasłaniał się, że to "strona francuska" popełniła błędy. Wystawiono na szwank bezpieczeństwo prezydenta, BOR zawiodło, więc żegnamy. - Tak, zgadza się. Ale tym, co różni Paryż od tego zdarzenia w Gruzji, nie porównując oczywiście skali obu zdarzeń, jest to, że w Paryżu udało się demonstrantom osiągnąć cel i prezydent Kwaśniewski został trafiony jajkami. Teraz, abstrahując od tego, w jaki sposób służby gruzińskie zachowały się w stosunku do służb BOR, trzeba przyznać, że mimo iż nie było w pobliżu funkcjonariuszy BOR, to w miarę sprawnie ewakuowały i zapewniły bezpieczeństwo panu prezydentowi. Przed spotkaniem były jakieś ustalenia BOR z gruzińskimi służbami dotyczące tego, jak ma wyglądać ochrona, kto za co odpowiada. Czy Pana zdaniem to Gruzini nie wywiązali się z ustaleń? - Panie redaktorze, każdorazowo taką wizytę poprzedzają bardzo szczegółowe ustalenia. Nie tylko służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, ale również przedstawicieli Kancelarii Prezydenta, jak i protokołu dyplomatycznego. Wszelkie sprawy związane z taką wizytą są bardzo szczegółowo ustalane, punkt po punkcie, łącznie ze środkami transportu, z samochodem dla ochrony. Omawiany jest każdy szczegół i każda godzina pobytu. Tak jak powiedziałem, problem polega na tym, że ten program został diametralnie zmieniony i tak naprawdę dowiedzieliśmy się o dodatkowym punkcie tuż przed jego rozpoczęciem, co również było jakimś złamaniem zasad bezpieczeństwa. Nie przekonuje mnie tłumaczenie gen. Janickiego, że samochód z polską ochroną jechał z tyłu, że bus z dziennikarzami został przepuszczony na czoło kolumny. Czy BOR nie powinno w takiej sytuacji jednak interweniować, uniemożliwić takie zmiany? - Ale proszę mi powiedzieć, jak miało to zrobić w trakcie przejazdu kolumny? Będąc w ostatnim samochodzie? Proszę mi powiedzieć, jak pan to sobie wyobraża technicznie?! Szef ochrony nie powiedział: "Panie prezydencie, taka sytuacja, zagraża pańskiemu bezpieczeństwu, nie możemy się na to zgodzić"? - Z tych informacji, które mam, wynika, iż szef ochrony bezpośrednio przed rozpoczęciem tego punktu uprzedzał prezydenta, iż jest to dodatkowy punkt i nie wiemy nic na temat zabezpieczenia i grożących tam niebezpieczeństw. Odbyła się taka rozmowa, pan prezydent wyraził chęć zrealizowania tego punktu. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-26
Autor: wa