Nie warto strzelać od razu
Treść
Z posłem Ludwikiem Dornem (PiS), marszałkiem Sejmu V kadencji, rozmawia Wojciech Wybranowski Wnosił Pan do marszałka Bronisława Komorowskiego o przesunięcie w czasie głosowania nad ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Wszystko dzieje się w tak wielkim pośpiechu, bez większej dyskusji. - Ratyfikacja traktatu lizbońskiego jest aktem o podstawowym znaczeniu. Dotyczy kwestii suwerenności i jej dobrowolnego, na zasadzie umowy, ograniczenia. Skoro zapadła decyzja, już do tego nie wracajmy. Ja, choć byłem za tym, by wybrać drogę ratyfikacji przez parlament, a nie poprzez referendum, to uważam, że obywatele, wyborcy w tej zasadniczej sprawie mają prawo się wypowiedzieć i w sposób mniej lub bardziej zorganizowany poinformować swoich reprezentantów o swoim zdaniu i o tym, jakie na przykład konsekwencje chcą wyciągnąć z takiego, a nie innego głosowania. Niekiedy formułowano w listach do mnie zarzut, że głosowałem za ratyfikacją w parlamencie. Mam wyrobiony pogląd, będę głosował za ratyfikacją, a zarzut "zdrady narodowej" uważam za niemądry. A zarazem bardzo sobie cenię to, że są obywatele, którzy do mnie piszą i którzy mówią: "Uważaj, jak tak zrobisz, to już nigdy na ciebie nie zagłosuję". Korzystają w ten sposób ze swojego demokratycznego prawa, stwierdzają, że w kieszonce mają "czerwoną kartkę", są gotowi ją pokazać i mówią: "Podejmując decyzję, zdawaj sobie sprawę z tego, co chcemy, a czego nie chcemy". Tego typu wymiana informacji między przedstawicielami Sejmu a tymi, którzy ich wybierają, wzmacnia procesy demokratyczne. Innymi słowy, każdego w tej ważnej sprawie należy potraktować bardzo poważnie. Może stąd ten pośpiech? - Mandat, który wykonuję, jest mandatem wolnym, a nie związanym, jest pewną delegacją zaufania, którą można cofnąć w kolejnych wyborach, i to jest jedna strona. A druga strona - to, o czym już mówiłem - wyborcom w sprawach zasadniczych, a to jest sprawa zasadnicza, należy stworzyć możliwość sięgania po środki perswazji wobec swoich przedstawicieli. Jak to wpłynie na poszczególnych posłów - nie wiem. Nie sądzę, żeby ratyfikacja traktatu była zagrożona; szalenie bym się zmartwił, gdyby była. Ale jest tak, że poczucie podmiotowości demokracja stawia przed względami politycznymi. Traktat jest sprawą niesłychanie ważną, ale poczucie, że demokracja w Polsce i wpływ obywateli na władze nie ma charakteru fasadowego, jest sprawą jeszcze ważniejszą. Drugie czytanie ustawy ratyfikacyjnej przesunięto jednak o kilkanaście dni... - Tak, ale wskazany przez pana marszałka Komorowskiego termin 26 kwietnia to, moim zdaniem, za krótki okres na taką dyskusję i szeroką debatę. Sam marszałek Komorowski, z którym zamieniłem dwa zdania i pytałem o trzecie czytanie, kiedy ma się odbyć, powiedział: "Nie wiadomo". Sądzę, że marszałek Komorowski i przedstawiciele klubów uznają rację łączenia debaty parlamentarnej z wielką debatą publiczną, która w tej sprawie się należy. Został Pan upoważniony przez klub do prac nad pewnymi zmianami ustawowymi... - Tak, nie tyle upoważniony, ile uzyskałem wsparcie klubu. Chodzi o ustawę o UKiE, o ustawę o współdziałaniu rządu, Sejmu i Senatu w pracach związanych z członkostwem Polski w UE oraz o regulaminie Sejmu i Senatu. Chodzi o następujące zmiany: obecny kształt ustawy o UKiE, niejasność w tym, kto za polskiej prezydencji będzie odpowiadał za formułowanie narodowych priorytetów, stanowi zagrożenie dla tego ważnego wydarzenia, jakim będzie polska prezydencja w UE. Możemy zmarnować tę szansę. Dodam, że obecny kształt ustawy o UKiE utrudnia formułowanie narodowych priorytetów. Jeżeli chodzi natomiast o kwestię działania Sejmu i Senatu i współdziałania z rządem, to mamy taką sytuację, że obie komisje ds. UE, uczciwie mówiąc, mają charakter cokolwiek fasadowy, do nich wpływają projekty rozporządzeń, komisja musi wyrazić zdanie przed zajęciem stanowiska przez rząd, tego jest cała masa, nie dokonuje się żadnej selekcji, żadnej hierarchii. Parlament nie jest w stanie wobec tego zalewu papierów zająć w sposób odpowiedzialny stanowiska. W związku z tym, po pierwsze, należy zmienić charakter debaty w Sejmie i Senacie z ekspercko-formalistycznej na strategiczną, polityczną dotyczącą priorytetów i skupiać się na sprawach, które my z punktu widzenia naszych interesów uznajemy za ważne. I druga sprawa: traktat lizboński daje możliwość pokazania, może nie czerwonej, ale pomarańczowej kartki przez parlamenty narodowe. To nie jest rozwiązanie bardzo mocne, natomiast jest to coś, do czego rząd i państwo polskie będą mogły się odwoływać. Jeśli 1/3 parlamentów narodowych się dogada, będą mogły faktycznie zablokować daną sprawę w Unii. Trzeba należycie przygotować się do wykorzystania tej możliwości, może nawet nie po to, by ją wykorzystywać do końca, ale żeby nią w wiarygodny sposób zagrozić. W obecnym stanie rzeczy jest to mało możliwe, bowiem struktura polskiego parlamentu sprawia, że proces decyzyjny nie jest do tego przygotowany. W związku z tym, jeśli pójdą z polskiego Sejmu czy Senatu sygnały: "uważajcie, ale my podejmiemy akcję", to może zostać zlekceważone z tego względu, że w tym rewolwerze są zawilgotniałe naboje. A nie należy grozić wyciągnięciem rewolweru, jeśli wiadomo, że nie ma możliwości oddania strzału. Jeśli jest taka możliwość, to czasami wystarczy się znacząco poklepać po kaburze, ja jestem przeciwko temu, żeby od razu strzelać. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-03-13
Autor: wa