Powrót na Siewiernyj
Treść
Badanie może wznowić nowa komisja, której powołanie umożliwiają zapisy znowelizowanej we wrześniu ustawy Prawo lotnicze. - Komisja Jerzego Millera zakończyła swoją działalność publikacją raportu. Spadkobiercą prawnym tej komisji jest Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Prawo lotnicze przewiduje utworzenie w nowym roku stałej komisji w tym inspektoracie, która będzie badała wypadki lotnicze. Myślę, że to oni będą podejmować decyzje w tym zakresie - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr inż. Maciej Lasek, wiceszef Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Zaznacza, że decyzje te będą dotyczyć również składu zespołu, który nie musi być tożsamy z komisją Millera. Będzie go ustalał szef Inspektoratu lub minister obrony narodowej.
Czy prokuratura ujawni stenogramy z ekspertyzy fonoskopijnej i uzna ten materiał za ostatecznie wiążący, nie wiadomo. - Wszystko zależy od prokuratora - referenta śledztwa, on będzie decydował, czy ujawniać, w jakim trybie i w jakim zakresie - tłumaczy płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Nie podaje, co zawiera ekspertyza. Czy prokuratura uzna ją za ostateczną? Biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych pracowali przecież na kopii. Z nieoficjalnych informacji wynika, że eksperci odczytali już kilkadziesiąt nowych słów. Większość z nich to doprecyzowane zwroty dotyczące np. wysokości czy kursu, przekazywane między członkami załogi. Odczytano również szerzej fragment rozmowy w kokpicie. Nie dotyczy ona jednak bezpośrednio momentu podchodzenia do lądowania, ale "generała, który latał za wielką wodę". Z nieoficjalnych ustaleń wynika też, że biegłym udało się, poza odczytaniem nowych słów, dopasować poszczególne zwroty do konkretnych osób.
Pierwsze zapisy rozmów z kokpitu Tu-154M ujawniło polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji na początku czerwca 2010 r., publikując wyniki prac rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Znacząca część nagrań okazała się jednak wówczas nieczytelna. Wojskowa prokuratura okręgowa zdecydowała wtedy, że kopie nagrań głosów z kabiny Tu-154M zbadają biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Materiały trafiły tam na początku czerwca 2010 roku. Były jednak pewne perturbacje - okazało się, że w zapisie brakuje około 17 sekund nagrania (minister Jerzy Miller poleciał do Moskwy, by wykonać kolejną kopię; jednak i ta nie była idealna, gdyż na nagranie nałożyły się zakłócenia z sieci zasilającej sprzęt kopiujący).
Po ogłoszeniu przez MAK raportu końcowego i przekazaniu oryginalnych nośników do Komitetu Śledczego FR polscy śledczy uznali, że krakowscy eksperci będą mogli - we współpracy z rosyjskimi śledczymi - przeprowadzić badania zapisów skrzynki. Przetłumaczone protokoły badań przeprowadzonych w Moskwie trafiły do IES w październiku. Prace biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. dr. Jana Sehna w Krakowie trwały półtora roku.
- Im więcej czasu poświęca się na dokonanie analizy, tym ta analiza jest dokładniejsza. Ekspertyza Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, wykonywana na zlecenie komisji Millera, w sposób wystarczający do zakończenia badania pozwoliła opisać to, co działo się w kabinie. Nie wiem, czy Instytut przeprowadził analizę również tego, co było na wieży, czy też tylko tego, co było w kokpicie, ale pracowali co najmniej pół roku dłużej. Mieli więcej czasu na przeprowadzenie swojej ekspertyzy i być może zaowocuje to doprecyzowaniem, czyli dopisaniem poszczególnych słów, które w opublikowanym przez nas stenogramie nie były przyporządkowane poszczególnym osobom - zaznacza Maciej Lasek, wiceprzewodniczący tzw. komisji Jerzego Millera badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. W jego ocenie, może chodzić m.in. o słowa wypowiedziane podczas wejścia do kokpitu - członkowie komisji nie ustalili, kto je wypowiada. Lasek przyznał też, że jeśli na odczytanych taśmach pojawią się nowe, istotne fakty mające znaczący wpływ na określone przyczyny lub okoliczności katastrofy, jej badanie może być wznowione przez nową komisję, której powołanie umożliwiają zapisy znowelizowanego we wrześniu prawa lotniczego. Komisja Millera korzystała nie tylko z analiz Centralnego Biura Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji, ale też z ekspertyz przeprowadzonych z odsłuchów, których polscy specjaliści dokonali w Moskwie. Jak relacjonował w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk Sławomir Michalak, członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych i Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, jakość nagrania nie była najlepsza z powodu szumu w kabinie, odsłuch prowadzono w zwykłym pomieszczeniu biurowym - nie zdołano wtedy wychwycić istotnej informacji, a mianowicie tego, że dowódca załogi jako pierwszy powiedział "odchodzimy". Istotne jest to, że w Moskwie nie było polskiego specjalisty od akustyki. Michalak zaznaczał, że problem nie leży w deszyfracji danych rejestratorów, lecz w interpretacji wyników. - Sama deszyfracja sprowadza się do odczytu i przypisania wartościom kodowym wartości fizycznych poszczególnych parametrów. Tu ten problem nie wystąpił. Nośnik nie został zniszczony, nie było uszkodzenia rejestratora, pocięcia taśmy - akcentował. Z jego relacji wynika, że wszelkie działania związane z deponowaniem skrzynek w rosyjskim sejfie, wyjmowaniem ich i odczytem danych były protokołowane przez stronę rosyjską. Dokumenty te znajdują się nadal w Moskwie, również zgrania taśmy na dysk komputerowy dokonali Rosjanie. O zabezpieczaniu rejestratorów tupolewa mówił też inny ekspert komisji Waldemar Targalski, który do Smoleńska przyleciał jeszcze 10 kwietnia wieczorem. Wedle jego relacji, rejestratorów pilnował rosyjski wartownik. Skrzynki zostały sfotografowane i po konsultacji z płk. Edmundem Klichem zapakowano je do pudeł i zaplombowano. Następnie zostały zawiezione do siedziby moskiewskiej siedziby MAK i tam zdeponowane. Z wypowiedzi ppłk. Michalaka wynika, że decyzję o przewiezieniu rejestratorów do Moskwy podjęto na konferencji Władimira Putina, na której był obecny także płk Klich.
Pełnomocnicy: Nie oczekujemy zbyt wiele
Z ekspertyzą fonoskopijną CVR, jaką od dwóch dni dysponuje prokuratura, zamierzają zapoznać się też pełnomocnicy rodzin smoleńskich, którzy zachowują jednak pewien sceptycyzm. - Nie sądzę, by znalazły się tam jakieś sensacyjne informacje. Najwyżej potwierdzą one te informacje, które już mieliśmy. A więc że nie było żadnych nacisków ze strony pana generała Błasika czy pana prezydenta Kaczyńskiego. Mogą być doprecyzowane pewne wypowiedzi generała Błasika w tym aspekcie, że prawidłowo odczytywał parametry wysokościomierza barycznego - mówią prawnicy. - Nie można pojawienia się tej ekspertyzy zbyć komentarzem, że odczytano tylko kilka nowych słów. Tam każde słowo, każdy dźwięk, wszystko, co się nagrało, ma znaczenie kluczowe - mówi Dariusz Fedorowicz, brat prezydenckiego tłumacza Aleksandra Fedorowicza, który zginął na Siewiernym. - Zdaję sobie sprawę, że praca na kopii nie ma takiej wartości jak praca na materiale źródłowym. Dopóki więc nie będziemy mieli dostępu do całości materiału dowodowego, do całości nagrań i wraku samolotu, musimy bardzo rzetelnie i wnikliwie tę sprawę analizować i patrzeć na ręce prokuratury. Dla nas każde nowe ustalenia to rozdrapywanie ran, które mogą się zagoić tylko po dojściu do pełnej prawdy - dodaje. Na początku przyszłego roku w sprawie ekspertyzy wypowie się też parlamentarny zespół ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Na posiedzenie zespołu zostali zaproszeni naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski oraz okręgowy prokurator wojskowy płk Ireneusz Szeląg. Prokuratura twierdzi, że żadnych zaproszeń obaj prokuratorzy nie otrzymali.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik
Czy prokuratura ujawni stenogramy z ekspertyzy fonoskopijnej i uzna ten materiał za ostatecznie wiążący, nie wiadomo. - Wszystko zależy od prokuratora - referenta śledztwa, on będzie decydował, czy ujawniać, w jakim trybie i w jakim zakresie - tłumaczy płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Nie podaje, co zawiera ekspertyza. Czy prokuratura uzna ją za ostateczną? Biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych pracowali przecież na kopii. Z nieoficjalnych informacji wynika, że eksperci odczytali już kilkadziesiąt nowych słów. Większość z nich to doprecyzowane zwroty dotyczące np. wysokości czy kursu, przekazywane między członkami załogi. Odczytano również szerzej fragment rozmowy w kokpicie. Nie dotyczy ona jednak bezpośrednio momentu podchodzenia do lądowania, ale "generała, który latał za wielką wodę". Z nieoficjalnych ustaleń wynika też, że biegłym udało się, poza odczytaniem nowych słów, dopasować poszczególne zwroty do konkretnych osób.
Pierwsze zapisy rozmów z kokpitu Tu-154M ujawniło polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji na początku czerwca 2010 r., publikując wyniki prac rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Znacząca część nagrań okazała się jednak wówczas nieczytelna. Wojskowa prokuratura okręgowa zdecydowała wtedy, że kopie nagrań głosów z kabiny Tu-154M zbadają biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Materiały trafiły tam na początku czerwca 2010 roku. Były jednak pewne perturbacje - okazało się, że w zapisie brakuje około 17 sekund nagrania (minister Jerzy Miller poleciał do Moskwy, by wykonać kolejną kopię; jednak i ta nie była idealna, gdyż na nagranie nałożyły się zakłócenia z sieci zasilającej sprzęt kopiujący).
Po ogłoszeniu przez MAK raportu końcowego i przekazaniu oryginalnych nośników do Komitetu Śledczego FR polscy śledczy uznali, że krakowscy eksperci będą mogli - we współpracy z rosyjskimi śledczymi - przeprowadzić badania zapisów skrzynki. Przetłumaczone protokoły badań przeprowadzonych w Moskwie trafiły do IES w październiku. Prace biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. dr. Jana Sehna w Krakowie trwały półtora roku.
- Im więcej czasu poświęca się na dokonanie analizy, tym ta analiza jest dokładniejsza. Ekspertyza Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, wykonywana na zlecenie komisji Millera, w sposób wystarczający do zakończenia badania pozwoliła opisać to, co działo się w kabinie. Nie wiem, czy Instytut przeprowadził analizę również tego, co było na wieży, czy też tylko tego, co było w kokpicie, ale pracowali co najmniej pół roku dłużej. Mieli więcej czasu na przeprowadzenie swojej ekspertyzy i być może zaowocuje to doprecyzowaniem, czyli dopisaniem poszczególnych słów, które w opublikowanym przez nas stenogramie nie były przyporządkowane poszczególnym osobom - zaznacza Maciej Lasek, wiceprzewodniczący tzw. komisji Jerzego Millera badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. W jego ocenie, może chodzić m.in. o słowa wypowiedziane podczas wejścia do kokpitu - członkowie komisji nie ustalili, kto je wypowiada. Lasek przyznał też, że jeśli na odczytanych taśmach pojawią się nowe, istotne fakty mające znaczący wpływ na określone przyczyny lub okoliczności katastrofy, jej badanie może być wznowione przez nową komisję, której powołanie umożliwiają zapisy znowelizowanego we wrześniu prawa lotniczego. Komisja Millera korzystała nie tylko z analiz Centralnego Biura Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji, ale też z ekspertyz przeprowadzonych z odsłuchów, których polscy specjaliści dokonali w Moskwie. Jak relacjonował w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk Sławomir Michalak, członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych i Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, jakość nagrania nie była najlepsza z powodu szumu w kabinie, odsłuch prowadzono w zwykłym pomieszczeniu biurowym - nie zdołano wtedy wychwycić istotnej informacji, a mianowicie tego, że dowódca załogi jako pierwszy powiedział "odchodzimy". Istotne jest to, że w Moskwie nie było polskiego specjalisty od akustyki. Michalak zaznaczał, że problem nie leży w deszyfracji danych rejestratorów, lecz w interpretacji wyników. - Sama deszyfracja sprowadza się do odczytu i przypisania wartościom kodowym wartości fizycznych poszczególnych parametrów. Tu ten problem nie wystąpił. Nośnik nie został zniszczony, nie było uszkodzenia rejestratora, pocięcia taśmy - akcentował. Z jego relacji wynika, że wszelkie działania związane z deponowaniem skrzynek w rosyjskim sejfie, wyjmowaniem ich i odczytem danych były protokołowane przez stronę rosyjską. Dokumenty te znajdują się nadal w Moskwie, również zgrania taśmy na dysk komputerowy dokonali Rosjanie. O zabezpieczaniu rejestratorów tupolewa mówił też inny ekspert komisji Waldemar Targalski, który do Smoleńska przyleciał jeszcze 10 kwietnia wieczorem. Wedle jego relacji, rejestratorów pilnował rosyjski wartownik. Skrzynki zostały sfotografowane i po konsultacji z płk. Edmundem Klichem zapakowano je do pudeł i zaplombowano. Następnie zostały zawiezione do siedziby moskiewskiej siedziby MAK i tam zdeponowane. Z wypowiedzi ppłk. Michalaka wynika, że decyzję o przewiezieniu rejestratorów do Moskwy podjęto na konferencji Władimira Putina, na której był obecny także płk Klich.
Pełnomocnicy: Nie oczekujemy zbyt wiele
Z ekspertyzą fonoskopijną CVR, jaką od dwóch dni dysponuje prokuratura, zamierzają zapoznać się też pełnomocnicy rodzin smoleńskich, którzy zachowują jednak pewien sceptycyzm. - Nie sądzę, by znalazły się tam jakieś sensacyjne informacje. Najwyżej potwierdzą one te informacje, które już mieliśmy. A więc że nie było żadnych nacisków ze strony pana generała Błasika czy pana prezydenta Kaczyńskiego. Mogą być doprecyzowane pewne wypowiedzi generała Błasika w tym aspekcie, że prawidłowo odczytywał parametry wysokościomierza barycznego - mówią prawnicy. - Nie można pojawienia się tej ekspertyzy zbyć komentarzem, że odczytano tylko kilka nowych słów. Tam każde słowo, każdy dźwięk, wszystko, co się nagrało, ma znaczenie kluczowe - mówi Dariusz Fedorowicz, brat prezydenckiego tłumacza Aleksandra Fedorowicza, który zginął na Siewiernym. - Zdaję sobie sprawę, że praca na kopii nie ma takiej wartości jak praca na materiale źródłowym. Dopóki więc nie będziemy mieli dostępu do całości materiału dowodowego, do całości nagrań i wraku samolotu, musimy bardzo rzetelnie i wnikliwie tę sprawę analizować i patrzeć na ręce prokuratury. Dla nas każde nowe ustalenia to rozdrapywanie ran, które mogą się zagoić tylko po dojściu do pełnej prawdy - dodaje. Na początku przyszłego roku w sprawie ekspertyzy wypowie się też parlamentarny zespół ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Na posiedzenie zespołu zostali zaproszeni naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski oraz okręgowy prokurator wojskowy płk Ireneusz Szeląg. Prokuratura twierdzi, że żadnych zaproszeń obaj prokuratorzy nie otrzymali.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik
Autor: wa