Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rozczarowanie? Chyba tak!

Treść

Mecz o 3. miejsce: Polska - USA 1-3 (19-25, 21-25, 25-22, 19-25) Polska: Zagumny, Pliński, Grzyb, Gruszka, Winiarski, Wlazły, Gacek (libero) oraz Bąkiewicz, Świderski, Żygadło, Kadziewicz, Szymański. USA: Hansen, Lee, Millar, Priddy, Salmon, Gardner, Lambourne (libero) oraz Stanley, Hoff. Sędziowali: Sokullu (Turcja) i Bradbury (Kanada). Widzów 10 120. Dla Raula Lozano było to trudne wyzwanie - jak po półfinałowej porażce z Brazylią zmobilizować polskich siatkarzy do skutecznej gry przeciwko Amerykanom. Wbrew oczekiwaniom optymistów, liczących na powtórzenie piątkowego wyniku spotkania tych zespołów (3-0 dla biało-czerwonych), dość szybko okazało się, że dla budowanej na igrzyska olimpijskie w Pekinie reprezentacji USA jest to bardzo ważny sprawdzian umiejętności i możliwości na tle wicemistrzów świata, grających w dodatku przed własną publicznością. Na dobrą sprawę tylko pierwsze akcje - fruwający nad głowami rywali Mariusz Wlazły, sprytnie "kiwający" Paweł Zagumny przebiegły zgodnie z życzeniami kibiców. Polacy prowadzili 5-2 i... na tym się zatrzymali. Najpierw potężnymi serwisami William Priddy dał do zrozumienia, że gospodarze muszą sięgnąć po największe atuty, jeśli marzą o zwycięstwie. Kiepskie przyjęcie zagrywki nie wróżyło jednak nic dobrego, choć do drugiej przerwy technicznej przewaga gości nie była jeszcze duża (14-16). Po autowym ataku Michała Winiarskiego sytuacja stała się o wiele gorsza (17-21), bo Amerykanie nadal bardzo nieprzyjemnie serwowali. Nie potrafił temu zaradzić ani libero Piotr Gacek, ani Michał Bąkiewicz. Praktycznie niewiele się zmieniło się w następnej partii, wciąż nie mógł się wstrzelić w zagrywkę Mariusz Wlazły, znacznie skuteczniejszy był przy siatce, dlatego Lozano trzymał go na boisku mając nadzieję, że to właśnie on jest w stanie poderwać kolegów do walki. Niestety, za dużo swobody, także w atakach z drugiej linii, miał Priddy i Amerykanie cały czas utrzymywali bezpieczny dla siebie dystans. Tylko z sobie znanych powodów, przy stanie 18-21, prowadzący doping kibicow Marek Magiera i Grzegorz Kułaga wpadli na pomysł, by zagrać... Mazurka Dąbrowskiego. I w tym przypadku, naszym zdaniem, mocno przesadzili, bo hymn narodowy to pewnego rodzaju świętość. Polacy przegrali i tę część meczu. Ostatecznie nadzieje rozwiał serwując w aut Łukasz Kadziewicz. Dopiero w III secie, przez pół godziny, widzowie mieli powody do radości, udało się naszym reprezentantom poprawić przyjęcie, a to wystarczyło - dodając do tego jeszcze udane ataki Wlazłego czy Winiarskiego - by przez chwilę zapanowała w hali atmosfera wielkiej radości. Tym większe było rozczarowanie przebiegiem czwartej i jak się okazało ostatniej partii: 3-8, 5-10, 6-13, 17-23 i 19-25. To chyba wystarczy za wszelki komentarz. Kapitan polskiej drużyny Piotr Gruszka przeprosił za to niepowodzenie i podziękował za wspaniały doping przez cały turniej. Trzecie miejsce zajęli Amerykanie, a nasi siatkarze czwarte, takie samo jak przed dwoma laty w Belgradzie - wciąż najlepsze w historii ich startów w Lidze Światowej od 1998 roku. (SAS), Katowice "Dziennik Polski" 2007-07-16

Autor: wa