Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tylko dla pokornych

Treść

Rozmowa z Jackiem Czachorem, dziewięciokrotnym uczestnikiem Rajdu Dakar Za kilkanaście dni po raz dziewiąty w karierze stanie Pan na starcie Rajdu Dakar. Odczuwa Pan podobny dreszcz emocji jak wówczas, gdy w tej imprezie debiutował? - Emocje na pewno są inne, ale wciąż nie ma rutyny (śmiech). Przed laty już na dwa miesiące przed Dakarem nie mogłem spać, miesiąc przed byłem z nerwów nie do zniesienia. Teraz jest o wiele spokojniej, oczywiście myślę o tym rajdzie praktycznie przez cały rok, każdy start traktując jako formę przygotowania, ale dreszczyk emocji nachodzi mnie dopiero po świętach. Co decyduje o fenomenie Dakaru? Skąd bierze się ten dreszcz, wyjątkowe odczucia mu towarzyszące? - Bo to jest rajd zupełnie inny niż pozostałe. Proszę zobaczyć, ile trwa, ile kilometrów musimy przejechać po drodze i ilu ludzi bierze w nim udział. Liczby szokują. Weźmy choćby kierowców ciężarówek - przez cały rok, podczas eliminacji mistrzostw świata, spotkałem może z 5 załóg, w Dakarze pojedzie ich 80 i to tylko dlatego, że organizatorzy wyznaczyli taki limit. Do tego dochodzi 200 załóg samochodowych, 230 motocyklistów. Sam start do każdego etapu trwa kilka godzin. Dakar jest z pewnością najtrudniejszym rajdem świata, ale też jedynym, w którym obok zawodowców, wielkich sław jak choćby Carlos Sainz, biorą udział amatorzy. Dla nich występ jest wielką przygodą, szansą na sprawdzenie siebie w ekstremalnych warunkach, pokonanie swoich słabości. Zresztą i dla nas, profesjonalistów walczących o najwyższe lokaty, Dakar jest nieustannym pojedynkiem z sobą. Kiedyś, na początku, na trasie myśleliśmy o wszystkim, nie tylko o ściganiu się, ale o rodzinie, bliskich, codziennych sprawach. Teraz mamy przed sobą mapkę, cyferki, liczby i walczymy o jak najlepszy czas. O fenomenie Dakaru decyduje też jego otoczka, wszystkie te helikoptery, samoloty mu towarzyszące, setki tysięcy kibiców wokół trasy. W Buenos Aires spodziewam się czegoś niesamowitego, Amerykanie są rozkochani w sportach samochodowych. No i nie da się ukryć, że odbywa się w dobrym terminie, na początku roku, kierując na siebie uwagę całego sportowego świata. Pan za każdym razem dojeżdżał do mety tej imprezy i pewnie pod tym względem jest Pan jednym z nielicznych tak skutecznych motocyklistów. Co było i jest dla Pana receptą? - Do każdych zawodów podchodzę jak do pierwszych, z taką samą pokorą i szacunkiem. Owszem, mam spore doświadczenie, wiem, jak jechać i na co zwracać uwagę, ale gdybym kiedyś uznał, że poznałem już wszystko, zatem mogę sobie pozwolić na luz - przegrałbym już na starcie. Zadufanych w sobie, przekonanych o swojej sile zawodników Dakar punktuje bezlitośnie. Jeszcze dziś robi na mnie wrażenie fakt, iż już trzeciego dnia tej imprezy będę musiał szybko pokonać odcinek liczący 660 kilometrów. A recepta? Staram się zazwyczaj nie przekraczać barier i nie jechać "na wariata". Podążam swoim tempem, jak najbardziej płynnie i czysto. Na Dakarze nie można podróżować bezmyślnie, kurz unoszący się spod kół motocykla innego zawodnika czy podmuch silnego wiatru są wystarczającą przeszkodą. Ale to "swoje tempo" przynosi znakomite efekty. Był Pan już dwa razy dziesiąty w klasyfikacji generalnej, przed rokiem zajmował Pan drugie i trzecie miejsce poszczególnych etapów. - Rozsądna jazda nie musi od razu oznaczać wolnej. W Dakarze startuje około 50 motocyklistów marzących o czołowej dziesiątce, około setki szybkich, bardzo dobrych. Konkurencja jest ogromna, żeby się ścigać o piątkę, trzeba cały czas jechać w czołówce, notować świetne wyniki, a przy okazji mieć trochę szczęścia. Przed rokiem marzyłem o siódmej pozycji, kiedy zdecydowanie przyspieszyłem, okazało się, że jest to całkiem realne. Potem się trochę pogubiłem, jeden odcinek zakończyłem na początku drugiej setki. Nie miałem nic do stracenia, zatem postanowiłem pojechać na granicy możliwości, zająłem drugie miejsce na etapie, znów awansowałem w górę klasyfikacji. Było świetnie, ale przyznam szczerze, że chyba nie mógłbym pojechać tak całego rajdu. Co ciekawe, jestem typem zawodnika, który rozkręca się wraz z czasem trwania rajdu. W drugiej części czy w końcówce jestem wciąż w świetnej kondycji, spisuję się najlepiej. Umiejętności, odpowiedni sprzęt, szczęście - jakie są składowe sukcesu na Dakarze? - Przede wszystkim na Dakarze trzeba mieć znakomitą grupę mechaników: zaufanych, którym można po dojechaniu do mety oddać motocykl i zająć się czymś innym. Wbrew pozorom po zakończeniu etapu wcale nie kończymy pracy, co najmniej godzinę, czasem dwie, musimy poświęcić choćby ma kolorowanie mapy. Każdy z nas dostaje tzw. roadbook przewijany na rolce i kilometr po kilometrze go sprawdzamy, nanosząc swoje notatki. Ja na przykład doskonale wiem, że gdy jadę szybko, czarne punkty na mapie się zlewają, dlatego różne fragmenty sobie zaznaczam, powiedzmy zakręt w prawo na czerwono itp. Dzięki temu łatwiej nawigować. Oprócz tego na sukces składają się takie (na pozór) drobnostki, jak odpowiednie jedzenie, sen, umiejętność wypoczywania. Jakim motocyklem wyruszy Pan na trasę Dakaru 2009? - Jak zwykle KTM dostarczonym przez fabrykę, ale na pewno trochę różniącym się od maszyny, w której podróżować będą zawodnicy fabryczni, Marc Coma czy Cyril Despres. Otrzymałem go dość wcześnie, bo na początku listopada, ale nawet na nim dużo nie jeździłem, bo już 24 listopada musiałem go zdać. Motor będzie nowy, lepszy, ale też mający swoje wady, bo przejeżdżający mniej kilometrów od poprzedniej wersji. W związku z tym postanowiliśmy w swoim zakresie przerobić silniki, a że wiemy, co się psuje, mamy nadzieję wyjść na tym dobrze. Oczywiście to nie jedyne zmiany, wymieniliśmy światła na ksenonowe, chcę po prostu uniknąć problemów przy nocnych dojazdówkach i podczas porannych startów. Zmieniliśmy też zawieszenie, dokupiliśmy fabryczne z rajdów enduro, przerabiając na cross country. Co ciekawe, robiła to firma pracująca dla Despresa, ja mam średnicę teleskopu 48 mm, on 52. Nie dało się tego jednak przeskoczyć. Kolejny Dakar pierwszy raz pobiegnie drogami i bezdrożami Ameryki Południowej. Jakich nowości spodziewa się Pan w związku z tym? - Wydaje mi się, że trasy będą bardziej przejezdne dla amatorów, zawodników z mniejszym doświadczeniem. Oczywiście nie znaczy to, iż będzie prosto, ale na pewno łatwiej dojechać do mety, zostając nocą z tyłu na drodze szutrowej, bez wielkich dziur, niż w Mauretanii, gdzie nie ma szlaków, tylko piach i bezdroża. Dla mnie ta zmiana nie ma większego znaczenia, acz zawsze odpowiadała mi specyfika Dakaru afrykańskiego. Lubię przestrzenie, lubię nawigować, nie boję się jeździć samotnie, bez śladów, punktów odniesienia. A jak będzie w Ameryce? Szybko, szczególnie na początku, pojawią się problemy, gdy wjedziemy w góry, no i oczywiście na pełnej wydm i niesamowicie suchej pustyni Atacama. Ja pięć ostatnich edycji Dakaru kończyłem w czołowej piętnastce, to mój cel minimum, choć oczywiście marzę o dziesiątce. Najlepiej dziewiątce, bo tak wysoko jeszcze nie byłem. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz Jacek Czachor (ur. 22 czerwca 1967 r.) ukończył Rajd Dakar jako pierwszy polski motocyklista. Miało to miejsce w 2000 roku, od tamtej pory na starcie najsłynniejszego i najtrudniejszego maratonu świata pojawiał się siedem razy, za każdym razem dojeżdżając do mety. W 2004 i 2007 roku uplasował się na znakomitym dziesiątym miejscu w klasyfikacji generalnej, w ostatnim rajdzie odniósł spektakularne sukcesy, plasując się na drugiej i trzeciej pozycji poszczególnych etapów. Kapitan Orlen Teamu jest też aktualnym mistrzem świata w motocyklowych rajdach terenowych (klasa 450 ccm); w październiku obronił tytuł zdobyty przed rokiem. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-12-18

Autor: wa